w ocalałych po lamusach starych dworów strzępach szat starych, zbroic i broni, których rdza nie przeżarła. W te skamieliny dawnego życia Matejko musiał włożyć życie duszy i życie ciała, nadać im ruch, wytłoczyć na ich płaskiej powierzchni lub w ich zesztywniałych fałdach ruchliwą formę życia, złączyć je napowrót z żywem ludzkiem ciałem i ich użytkowem przeznaczeniem. Ale przedtem trzeba było je odszukać, zebrać, ułożyć, dobrać według czasów, warstw społecznych, obyczajów i zwyczajów, trzeba było być zaciekłym starożytnikiem, żeby znaleźć materyał form dla malarza, który nadewszystko szukał, z fanatyczną zaciekłością prawdy.
Między Matejką a tym światem, który on malował, leżała nie tylko pustka przeszłości, nie tylko mrok niepamięci, ale leżało jeszcze coś gorszego: — konwenans złej sztuki, która wszystko to, co on zamierzał malować, już przeżuła i, jakby oślinione swojem niedołęztwem, postawiała między wyobraźnią dzisiejszych pokoleń — a przeszłością. Wszystko to Matejko musiał odrzucić i, z krytycyzmem nowoczesnego badacza, z pasyą malarza, dążącego do drgającej życiem prawdy, z wyobraźnią wielkich paleontologów, z bezwzględnością wiertnika, prującego ziemię dla zdobycia skarbów, wgryźć się w pokłady kultury, którą czas i zdarzenia roztrąciły w ruinę, rozszarpały na strzępy i zsypały w chaotyczną mogiłę. Matejko musiał własnemi oczami zobaczyć to dawne życie, które zamierzał malować. Ta praca archeologiczna, która idzie równolegle z pracą artystyczną i która tylu innym artystom przeszkadzała, wychodząc na pierwszy plan, poprzed zagadnienia artystyczne, u Matejki jest stale podporządkowana pod potęgę jego talentu malarskiego, jego wyobraźni żywej, jego głębokiego uczucia i jego niezha-