wały jego stosunki do innych ludzi w sposób, dający pokarm dla próżności. Zanim nadano mu tytuł mistrza, czuł się on mistrzem, który nie ma nic do pytania u nikogo i idzie swoją drogą, jedynie słuszną, gdyż jedynie odpowiednią jego osobowości. Był on od początku tym żołnierzem, który wierzy, że ma w ładownicy buławę marszałkowską.
Ta jego wiara w siebie, ta zarozumiałość nie przejawia się w świadomie sformułowanych zdaniach, nie znać jej w młodocianych listach z tych właśnie czasów, kiedy człowiek najbardziej odczuwa i najgwałtowniej przejawia swój szczególny charakter i swoją sprzeczność z otoczeniem. Listy te z lat 1856—63 nie zdradzają zupełnie jego tak określonej indywidualności, nie ujawniają tej ogromnej wewnętrznej roboty, która musiała odbywać się w człowieku, przygotowującym się do takiego wybuchu twórczego, jak Kazanie Skargi i Rejtan. Wogóle, Matejko był tak wyłącznie utworzonym do obrazowego ujawniania siebie, że tylko bardzo nieznaczna część jego myśli i uczuć przedostawała się na drogi nerwowe, prowadzące do pisemnego lub słownego ich wyrażania się. W jego listach, odezwach, przemowach czuć trudność wyrażania się, ubóstwo słów i form językowych, uciążliwe szukanie formy, która nie daje się powiązać z myślą, co wszystko, wobec tej zdumiewającej łatwości posługiwania się malarstwem, czyni wrażenie zadziwiającego niedołęstwa. Ta niemożność, czy niechęć, ujawniania się w listach ogranicza ich treść do bardzo małego zakresu wiadomości o jego życiu. Jedno, co się przewija przez