Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

dzie niechętnie przebaczają tym, którzy się wynoszą ponad innych, i takich, którzy podchwytywali każdą małostkę i przeciwstawiali pospolity sąd codziennego życia temu nimbusowi, w którym chodził Matejko, znalazło się dosyć, a ci, którzy go czcili, którzy z niego czynili bezwzględny dogmat, czynili to w ten sposób, że podrywali jego powagę i rozpraszali urok. Matejko nie był próżnym, lecz był za mało krytycznym, za naiwnym i nie miał w sobie siły do rozbicia tego zaczarowanego koła, które dokoła niego zataczała cześć i pochlebstwo, miewał też stąd przykrości i rozczarowania osobiste, a jednocześnie wytwarzał szkodliwe dla sztuki polskiej zamieszanie pojęć.

73. Andrzej Batory, biskup warmiński.
Rysunek według współczesnego medalu. (Z »Albumu«.)

Społeczeństwo polskie nie było przygotowane do udźwignięcia tego ruchu artystycznego, który spadł na nie, jak lotna lawina. Ani w publiczności, ani w krytyce nie było wyobrażeń o sztuce, chociaż były o niej rożne estetyczne teorye w obiegu; znano wyrazy, którymi się o sztuce pisze i mówi, znano metafizyczne o niej majaczenia, ale na mózgach nie było projekcyi obrazów i posągów, którymi możnaby było mierzyć to, co nagle, bez przygotowania, w czasach upadku i klęski, zabłysło tak zadziwiającym blaskiem. Ze sztuki brano to, co było przystępne, brano treść anegdotyczną, jej myśl — ideę, a samą sztukę, samo malarstwo odczuwano wprawdzie, ale bez uświadamiania, w czem leży jego charakter i wartość. Potężny talent Matejki nie mógł być ani zrozumiany, ani oceniony, natomiast anegdota historyczna jego obrazów porywała nie tylko przeciętną publiczność, ale i specyalną krytykę, której służyła za materyał do głębszych lub płytszych rozpraw historyozoficznych, lub zastanawiania się nad charakterem ludzi malowanych, ich cnót