Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/156

Ta strona została przepisana.

bezwzględna jej logika życiowa przekonywa i narzuca ją widzom. Matejki śmiałości i niezależność, wobec wtenczas jeszcze panujących, zwłaszcza w niemieckiej sztuce, pojęć formy, jest niepohamowaną. Dość przypomnieć zajmującego środkowe miejsce w Kazaniu Skargi Zebrzydowskiego w tej szacie ze złotogłowu, która przy górnem oświetleniu, załamując się na brzuchu, ginie w środku w cieniu, zostawiając po bokach dwie długie fałdy, łączące się z formą oświetlonej części ciała i wiszące po bokach jak jakieś sparaliżowane, rozstawione nogi. Ale bezwzględna powaga tego rysunku, ścisłość i logika niezachwiana, z jaką ten kształt jest przeprowadzony, narzuca się widzowi i zmusza do przyjęcia tej formy, jak się przyjmuje potworne kostiumy kobiece w portretach Velasqueza. Ubrawszy raz Batorego tak, jak on zapewne się nosił, Matejko ani na chwilę nie zawahał się usadzić: go z temi rozkraczonemi, obciśle z węgierska ubranemi nogami i osadzić nad niemi gruby, zbity w sobie kadłub, zakuty w pancerz, i rozrzucić na dwie strony, jak wielkie skrzydła, fałdy płaszcza, które mu nadają kształt niezwykły, nigdy nie widziany, wżerający się w pamięć swoim niesłychanym charakterem. Nad tym samym Batorym zwisają fałdy podpiętego namiotu, które nie nie mają wspólnego z tymi namiotami, zapełniającymi tła portretów konwenansem draperyi, na nic nikomu niepotrzebnej, martwej dekoracyi od jarmarcznego fotografa.