Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/259

Ta strona została przepisana.

szego, lecz, biorąc nawet jaśniejsze tematy, malował jakby przygnieciony złem przeczuciem, którem była świadomość ostatecznego wyniku dziejów Polski. Zresztą on nie mógł prosto i szczerze wyrażać jasnych i wesołych stron życia, nic mógł — bo nie czuł.
Stworzył on swoją rasę ludzi, napiętnowanych jakimś fatalistycznym tragizmem. Są to natury o wielkich namiętnościach, głębokich uczuciach, przejęte do dna stałem, niesłychanie silnem napięciem energii psychicznej, która orze w bruzdy i fałdy ich twarze o rysach wybitnych, wypracowanych, wyrafinowanych, na których zdają się ciężyć pokłady całe odziedziczonej kultury, powstałej pod najwyższem ciśnieniem życiowego tragizmu. Dzieci, kobiety i te pyszne młode postacie męskie i ci starcy potężni, wszystko to patrzy oczami, w których lśni żar namiętności, zduszonej bezmiernym smutkiem, nie dającem się otamować przeczuciem złowrogich nieszczęść. Nie tylko w każdym obrazie, w którym dzieje się coś jaśniejszego, Matejko umieszcza jakąś postać, która paraliżuje i mrozi pogodę i wesele, która stoi jak widmo czyhającego nieszczęścia, ale ci ludzie, którzy mają się weselić, którzy są sprawcami i czynnikami radosnej chwili, zdają się nie wierzyć w to, co się dzieje; spełniają oni jakiś zewnętrzny obrządek radości, ale w ich oczach mroczy się smutek, w ich ustach drży ból tajony, na ich czołach rysują się zmarszczki cierpienia, ich uśmiech jest bolesnem, nieszczerem skrzywieniem ust, ich ruchy niechętnem dźwiganiem członków, jakby skręconych, obezwładnionych bólem i zmęczeniem. Z Matejką wchodzi się zawsze w świat, zaludniony przez rasę ludzi potężnych, wielkich, nadzwyczajnych, żyjących w jakiejś chmurze nieszczęścia. Matejki ludzie, źli czy dobrzy, wzniośli czy podli, są ludźmi niepospolitymi,