Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/309

Ta strona została przepisana.

Każda z postaci obrazu stawała się znakiem, wyrażającym pewien ułamek myśli, lub literę, składającą się na pewien wyraz. Jej obecność w obrazie była potrzebna dla wyrażenia pewnej treści umysłowej, a jej los, jako motywu malarskiego, zdawał się całkiem pośledniejszego znaczenia. Stawała się ona jako barwa i forma żywiołowo, niechcący, jak powstaje muzyka pieśni ludowej. — Matejki muzyka była genialna, więc też w rezultacie powstawały pod jego pędzlem przepyszne postacie.
Olbrzymia praca, ciągle pod jednakiem ciśnieniem psychicznem, wyrobiła w końcu stałe, zawsze jednakie środki, których Matejko już nie udoskonalał, które funkcyonowały sprawnie, ułatwiając dokonanie tak ogromnego, nie tylko artystycznie, ale i materyalnie, liczebnie, dzieła Matejki. Wszyscy artyści o nadmiernie określonej, więc zacieśnionej indywidualności są, prędzej czy później, manierystami. Stałe powtarzanie ciągle tych samych form wytwarza pewien automatyzm myśli, oka i ręki, który, niezależnie od tego, co człowiek w danej chwili czuje, zawsze tak samo buduje kształt i tymi samymi ujmuje go środkami malarskimi, temi samemi liniami, światłami i barwami. Jest to fatalistyczna konieczność, której unika bardzo niewielu artystów, przekraczających granice pewnego wieku. Matejko tego nie uniknął, jak nie uniknął Michał Anioł, Rubens, Corregio, Bernini. Zanim jednak środki artystyczne Matejki zakrzepły w rutynie i manierze, zdołał on stworzyć bezwzględne arcydzieła wyrazu, które są nieprześcignione ani w dawnej, ani w nowoczesnej sztuce.
Grunwald i Joanna d’Arc są pod względem poziomu psychicznego natężenia i pod względem wrażenia malarskiego najbardziej do siebie zbliżonymi obrazami Matejki. Tu i tam ten sam natłok szczegółów, to samo zbicie w jakąś miazgę ludzkiego tłumu, w którym twarze, tak zresztą wyraziste, zdają się niekiedy unosić nad próżnią, gdyż niema na ciała, należące do nich, miejsca w tej zduszonej i szamocącej się kaszy z ciał ludzkich. Tu i tam