Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/325

Ta strona została przepisana.

robiła z tych symboli tylko trochę więcej szczegółów realnych — tu, w Racławicach, mając przez legendę utworzoną gotową postać Naczelnika Narodu, Matejko zniszczył ten symbol, zdarł z Kościuszki jego krakowską sukmanę, w której tkwi istotna i jedyna jego treść historyczna, i, powodowany względami archeologicznej prawdy, ubrał Kościuszkę we frak jedwabny w paski — zniszczył legendę i zgasił to światło, przy którem jedynie mógłby się z widzem polskim porozumieć. Kościuszko w obrazie Matejki jest zimną, konwencyonalną figurą, zatraconą w mnóstwie epizodów, rozrywających obraz na drobne skrawki. Obraz ten nosi cechy wyczerpania energii talentu, który idzie dalej siłą bezwładu, nabytej wprawy i nałogów, które jednak nie przeszkodziły Matejce namalować kilka figur po dawnemu pełnych charakteru i życia. Układ całości znowu konwencyonalny, z uszeregowaniem sceny ze względu na widza, dla pokazania mu głównych bohaterów.
Podobną cechę ilustracyi okolicznościowej, zobrazowania pewnej ceremonii nosi Konstytucya 3–go Maja; obraz znacznie swobodniej, lepiej skomponowany, niż wiele innych, jasno wyobrażający te epizody, które Matejko chciał w nim umieścić, epizody zbyt liczne, żeby je można było wszystkie naraz widzieć, a jednak nie wywołujące zamętu i nie dającego się zrozumieć stłoczenia. Gdyby Matejko, malując ten obraz, był tym samym człowiekiem, o niezmiernej przepaścistości i szczytności uczucia, którym był w Skardze i Rejtanie, gdyby dalej tak czuł i myślał proporcyonalnie do czucia i tą samą miarą mierzył wartość historycznych zdarzeń, alboby wcale tego obrazu nie namalował, alboby go namalował inaczej. W tym wrzaskliwym pochodzie, pełnym ruchu i miotania się bardzo malowniczych i charakterystycznych postaci niema żadnego wielkiego porywu uczucia, żadnego nadmiernego wyrazu wielkiego czynu — niema, bo go nie było w samym czynie, a Matejko, chcąc ten czyn uczcić, zrobił, co mógł, żeby namalować okazałą uroczystość z królem i wielkimi dygnitarzami na czele, ze szpalerem wojska i skupieniem tłumu.
W chwili, kiedy Polsce trzeba było kogoś z Dantonów, wydała ona szereg ludzi uczciwych, lecz dusz połowicznych, słabych, tchórzliwych, nie mogących przeczuć do dna istoty historycznej chwili, nie mogących powziąć myśli proporcyonalnej do zdarzeń, niezdolnych spełnić czynu, któryby drogi jej przeznaczeń zwrócił ku jedynym źródłom ocalenia, któryby jednym potężnym zamachem zdruzgotał potworność społecznej zbrodni i wyprowadził na scenę historyi lud — tę jedyną siłę, któraby mogła ocalić.
Konstytucya 3–go Maja, czyn połowiczny, wyraz oportunizmu, okazała się bez wartości jako praktyczny czyn polityczny, gdyż w polityce to tylko ma wartość, co prowadzi do zamierzonego celu — dobry polityk zawsze wygrywa — a jako ferment historyi, jako idea kierownicza niema wartości przez swoją tchórzliwość wobec największego zagadnienia bytu Polski, którego nie śmiała poruszyć. Niszczyła ona dawną Polskę w tem, co było w niej dobrego,