Strona:Stanisław Witkiewicz-Matejko.djvu/326

Ta strona została przepisana.

a nie budowała nowej; swymi oportunistycznymi, praktycznymi pomysłami nie mogła zorganizować na nowo państwa, a małodusznością swojej reformy popełniła zbrodnię wobec chłopa — i wobec Polski. I oto idzie on tam, w tym brudnym kożuchu, wśród tego świetnego pochodu, idzie smutny, samotny, wystraszony, on, który mówił do Sejmu Wielkiego: — »Widać taka wola Boża, bo czyż ludzie z dobrej woli mogliby być tak źli i okrutni, jak wy, i tak podli, jak my, żeby wasze okrucieństwo cierpieć i znosić«. Może Matejko to czuł, pomimo tego optymizmu, z jakim starał się namalować akt, który tak cieszy, póki się go nie zna, i tak przygnębia, skoro się go pozna — może czuł i powiedział to widmem nieszczęsnego chłopa, nie miał już jednak dawnej siły palącego uczucia, nie śmiał spojrzeć z wyższego szczytu ludzkich przeznaczeń na treść tej historycznej chwili.
Życie Matejki zbliżało się do końca i, jak gasnące ognisko wybucha ostatnim blaskiem przed zamarciem, tak jego talent, który się zdawał wyczerpanym doszczętnie już w Racławicach, jeszcze się przejawił z wielką siłą i powagą w ostatnim obrazie, którego śmierć nie dała dokończyć, w Ślubach Jana Kazimierza, związanych tak blizko swą treścią historyczną z Racławicami i Konstytucyą 3–go Maja — ślubów, których niespełnienie było przekleństwem losów Polski.
Kompozycya obrazu poważna, jasna i malownicza, nie zamącona też usiłowaniem wyrażenia myśli za pomocą symbolicznych znaków. Klęczą tam wprawdzie za królewską parą ci chłopi, którym śluby obiecały wymierzyć sprawiedliwość, lecz tylko swoją obecnością o tem świadczą, nie czyniąc nic, coby rozpraszało układ obrazu. Postacie napiętnowane nadzwyczajnym chara-