zuitę. Dyplomata zdolny, przedsiębiorczy i przenikliwy, wytrwały aż do uporu, niepowodzeniem nie zrażający się, a świadomy czystości swych intencyj i prawości czynów, nie tłumaczył się nigdy z podejrzeń i zarzutów, jakie go spotykały. Wysłał go Pius IV. 1562 do cesarza i książąt niemieckich w towarzystwie teologa Jezuity O. Lamberta Auera, aby ich nakłonił do obesłania soboru, który się w Trydencie odbywał, a gdy z tej legacyi wywiązał się wybornie, wyprawił go w jesieni 1563 r. jako nuncyusza do Polski, aby na sejmach egzekucyjnych 1564 i 1565 r., które zapowiadały się dla duchowieństwa i Kościoła groźno, podparł króla i episkopat polski. Dopiero 3. stycznia 1564 wjechał uroczyście do Warszawy. Król Zygmunt wysłał na spotkanie jego (trzy mile przed miasto) biskupa chełmskiego Sobiejuskiego i wdę płockiego Arnolfa Uchańskiego z pocztem dworzan, „którymi i mnóstwem innych jeszcze w imieniu panów przybyłymi otoczony, aż do swego mieszkania przeprowadzony został“[1].
Wiemy już, jak opłakany stan stosunków religijnych znalazł nowy nuncyusz w Polsce. On zaś pojmował posłannictwo swe szeroko, a wzniosie: „obowiązkiem jest nuncyuszów statecznie utrzymywać wszędzie powagę i zwierzchność Stolicy apostolskiej, czuwać nad winną dla niej uległością; stanowią oni (nuncyusze) niejako promienie, idące od środka do obwodu koła, obejmującego cały Kościół w jednej głowie i pod jedną głową“[2], dlatego żądał dla nich rozległej władzy; dla tego też nie rezydował na jednem miejscu, ale objechał Polskę niemal całą, wiele dyecezyi osobiście zwizytował „usuwając nieporządki, zaradzając potrzebom, w przekonaniu, że bez takiej wizyty mało pożytku przynieść mogą synody“. Po swojemu, dzielnie, wytrwale a roztropnie zabrał się do spełnienia swej legacyi. Więc najprzód chwiejnego króla, „który wszystkiego się boi, sam siebie się lęka“ podparł mądrą radą, usta-