lestwo? Pytał jeszcze, ażali mniema, że większość katolicka szlachty i ludu zniesie w milczeniu jego zdradę i gwałty i nie zerwie się do wojny domowej? Zygmunt August czuł dobrze, że ani do zdrady, ani do gwałtów niezdolny, widmo wojny domowej przerażało go, jedno tylko rozumiał: „ja z nią żyć nie mogę“, a nie widząc drogi wyjścia — płakał i rzecz całą na później odłożył, bo nareszcie i episkopat polski, obrobiony przez nuncyusza, stanął przeciw rozwodowi.
Wśród tych zabiegów nie zapomniał nuncyusz i o tyle ważnej dla Kościoła sprawie erygowania szkół katolickich, których brak zmuszał rodziców wysyłać swe syny do szkół heretyckich w kraju lub za granicę. Na Litwie przedewszystkiem ten brak był tem więcej zatrważający, że Radziwiłł Czarny, Kiszka, i inne heretyckie pany nosili się z plantą otworzenia wyższej szkoły w Wilnie i już werbowali za granicą nauczycieli do niej. Bez nowych szkół katolickich nie, podobna było myśleć o seminaryach duchownych, soborem trydenckim tak usilnie poleconych, nakazanych prawie. W tym więc kierunku rozwinął nuncyusz silną agitacyę między biskupami i wśród kapituł, u króla zaś popierał sprawę szkół całym swym wpływem. Nauczycieli dostarczyć mieli Jezuici; znał on ich dobrze i zaprzyjaźnił się z nimi zaraz w początkach swej karyery w Rzymie 1551 r., używał ich pomocy i rady w swych legacyach w Niemczech, zwłaszcza O. Kanizego, którego pragnął zabrać z sobą do Polski, ale sprawy zakonu nie dozwoliły tego. Przywiózł więc z sobą O. Baltazara Hostownsky’ego (Hostovinus, Hostinus) dla zakładania kolegiów jezuickich[1]. Sprawa szkół i zakonu całego leżała mu bardzo na sercu. „Co do mnie, pisał do jenerała Lajnez ze Lwowa 17. paźdz. 1564, nie przeczę, że pragnę jak najusilniej służyć waszemu zakonowi całą duszą, i wspomagać go we wszystkiem, w czem mogę, ale nie należy mi się za to żadna wdzięczność... W tym rozpaczliwym stanie Kościoła nie widzę skuteczniejszego lekarstwa, jak kolegia (szkoły) zakonu“[2].