„Pod trumną Zygmunta Augusta († 7 lipca 1572 w Knyszynie) przepaść nieobrachowanej głębokości“. Jakże się to stało? Jak Zygmunt August „wielkiej w sprawach publicznych biegłości i wytrwałości“,[1] mógł dopuścić, aby bezdzietnością jego otwarta kwestya elekcyi tronu w niczem a niczem przygotowaną, tem mniej uregulowaną nie została, puszczona na los szczęścia, przypadku? Jak się stało, że owi mądrzy posłowie, przeważnie różnowiercy, którzy razem z królem wbrew możnowładcom, przeprowadzili egzekucyę praw, unią federacyjną Litwy, nie dołożyli starań, aby znów razem z królem palącą tę i decydującą o przyszłości Polski sprawę w ten czy inny sposób załatwić i zabezpieczyć? Jak się to stało, że nikomu z ministrów, a przynajmniej tych, którzy przy boku królewskim rezydowali i na gasnące życie ostatniego Jagiellona z bliska patrzeli, nie przyszła myśl i ochota przedstawić mu „przepaść nieobrachowanej głębokości“, nad którą bezpotomne zejście jego rzpltę stawia i nakłonić, aby przecież coś konkretnego w tej mierze postanowił? Czy oni wszyscy, król, senat, szlachta, do tyla byli politycznie ograniczeni, że tej „przepaści“ nie widzieli, albo do tyla niepatryotyczni, że jej zawczasu zasypać nie mieli ochoty? Ani jedno ani drugie. Jakże się to więc stało, kto tu zawinił, na kogo spada odpowiedzialność za nieszczęścia, które electio viritim na rzpltą sprowadziła?
Na reformacyę.
Już na sejmie 1558 podkanclerzy w imieniu króla ostrzegł o niebezpieczeństwach rzpltej, iż żadnego porządku de successione et electione regis nie masz dostatecznie opisanego[2]. Na to posłowie przypomnieli przywilej (Zygmunta I. z r. 1530), w którym stoi, „aby dla wyboru króla senatorowie duchowni