go król wezwał przed sejm walny do Wadsteny 1587. Książę gotowy był stanąć, ale w kilka tysięcy wojska; omało, że już wtenczas do wojny domowej nie przyszło. Na perswazye senatorów udał chęć do zgody, ale wnet po sejmie zwołał synod do Nykoeping, który liturgią królewską „jako obrzydłe dzieło papizmu, gorzej od szatana nienawiści godne“, raz na zawsze odrzucił i potępił. Rozwinęła się teraz na wielką skalę agitacya w całym kraju, wrzekomo przeciw liturgii, a w gruncie przeciw królowi. Przyłączyło się do niej kilku biskupów z swymi pastorami i czterech profesorów akademii. Król zgromił ich wszystkich, zagroził swą niełaską, głównych agitatorów, profesorów akademii, wtrącił do więzienia, inni, ufni w opiekę Karola, agitowali dalej i śmielej.
Wśród tych walk o liturgię, królewicz Zygmunt obrany został królem polskim i koronowany, król znalazł się sam, opuszczony, bezradny, znękany, zagrożony buntem i detronizacyą przez własnego brata, wzywał więc syna swego przez gęste listy i posły, aby porzucił „rozhukany naród“ polski, a wracał do spokojnej Szwecyi. Nie stało się to. Więc ostatnie trzy lata życia upłynęło Janowi wśród formalnej agonii o tron, wśród targów i walk o liturgią, o której wreszcie on sam zwątpił do tyla, że krótko przed śmiercią zawołał, „iż już nic o niej słyszeć nie chce, skoro tylu się nią gorszy i do buntu zrywa“[1]; wśród borykań się z przebiegłym a zuchwałym Karolem, z którym pogodził się wreszcie, ale kosztem wolności najzacniejszych senatorów, których uwięził[2]. Żony i dzieci uwięzionych, płacząc i lamentując, zalegały przedpokoje i sienie zamku, zastępowały drogę królowi, dokąd się ruszył; nękała go prośbami ukochana żona, nękał król Zygmunt listami, bo na gwałty ojca, na krzywdę niewinnych, a zasłużonych senatorów patrzeć obojętnie nie mógł. On zaś, niezdecydowany jak zawsze, nie miał odwagi kazać pościnać niewinnych, a znów puścić ich wolno nie chciał, bo miał żal do nich, a może i z obawy przed Karolem, który 1591 z księżniczką holsztyńską, Krystyną, powtór-