książęce, zaraziły swym jadem akademie i szkoły, obałamuciły masy ciemnego chłopstwa, popchnęły je nawet do buntu i wojny domowej. Zamieszanie, nieład i bezradność, towarzysze każdej ruiny, oto ogólna cecha Zachodu. Na domiar złego wisiała nad nim, jak nad Polską, groźna potęga turecka, zdobywająca kraj po kraju, druzgocąca co tylko w nich było chrześcijańskiego, wrzynająca się głęboko w środek Europy.
Dla Stolicy św., po dniach świetności i chwały światowej Juliusza II. i Leona X., nastały ciężkie lata trosk, trwóg i niepokojów Pawła III. i IV., Piusa IV. i V. Rysowały się co chwila i rozpadały w kawały mury jedności kościelnej, podnosiły głowę co raz to nowe a potworniejsze herezye. Z dogmatami wiary obalono ołtarze, palono obrazy, wypędzano kapłanów, rozganiano zakony, bluźniono papieżom i kościołowi, podsadzano miny pod same fundamenta katolicyzmu edukacyą bezbożną, żywem i pisanem słowem, propagandą zuchwałą a przewrotną. Króle i książęta, posłuszni niedawno synowie Kościoła, jedni, jak Henryk VIII., bunt otwarty podnieśli, drudzy w niezgodzie i waśni politycznej między sobą, jak Franciszek I. i Maksymilian I., Karol V, bezradni i bezsilni, zagrożeni w swych państwach wewnątrz i zewnątrz, pomocy nieść nie mogą.
Zresztą pomoc brachii saecularis, władzy świeckiej na małoby się przydała w tej walce duchowej; tu potrzeba było nietylko mężów, ale instytucyj z cnotą, nauką, energią, poświęceniem bez granic, bo herezye niezgodne i w wiecznej kłótni z sobą, łączyły się i szły jako falanga do boju przeciw Stolicy św. i Kościołowi. Zkąd takich mężów wziąć, gdzie ich szukać, jak i kim takie instytucye stworzyć? Dawne zakony benedyktyńskie, augustyniańskie, franciszkańskie, dominikańskie i rycerskie, powstałe w mniej burzliwych czasach i dla innych potrzeb, jakby zaskoczone tą przerażającą ruchawką heretycką, albo wskutek długiego spokoju i dobrobytu zdrętwiały, albo dostarczyły z łona swego herezyom hersztów i komendantów, albo całe przeszły do obozu wroga, albo próbując nowej, nieznanej sobie dotąd walki, podołać jej nie były w stanie. W krytycznej tej chwili opatrzył Bóg Kościołowi swemu pomoc walną, św. Ignacego i zakon Jezuitów.
Z dziada i pradziada rycerz zawołany, Ignacy Lojola, dwuletnią chorobą i całoroczną twardą ascezą w grocie pod
Strona:Stanisław Załęski - Jezuici w Polsce T. 1 Cz. 1.djvu/97
Ta strona została przepisana.