byli uważani i tychże samych co tamci zaszczytów dostąpili i używali“.
W ośm lat potem widząc, że uporu, nie króla, ale łacińskich biskupów i senatorów przełamać nie zdoła, dopraszał się Klemens VIII u króla, ażeby przynajmniej metropolitę Rusi do senatu przypuszczono, bo „to rzecz bardzo na czasie, waśnie wszystkie tem się usuną i uspokoją umysły, takim zaszczytem ugłaskane.... Metropolita będzie kontent z tego miejsca w senacie, jakie mu dasz, to jest pierwsze po ostatnim biskupie (łacińskim); tym sposobem nikomu miejsca nie zabierze.
„Dołóż starań WKM., aby temu naszemu pragnieniu zadość się stało“[1].
Nie stało się. „Nie tyle o to winujemy króla, słowa są biskupa Likowskiego, ile dumę i wyniosłość ówczesnych biskupów polskich, pomiatających biskupami ruskimi, a po części także senatorów inowierczych.... Zygmunt widząc niepokonane trudności, nie wniósł nawet do senatu, aby się tą sprawą zajął. Był to pierwszy fatalny błąd rządu polskiego w sprawie unii[2], błąd nie do darowania. Machinacyom „starego lisa“ odjętoby odrazu walną podporę, bo ani wątpić, że Bałaban i Kopestyński, mając senatorskie krzesła przed sobą, za nimby nie poszli. Za podniesieniem świetności unickiego episkopatu poszłoby podwyższenie poziomu całego kleru, unicki obrządek stanąłby w zupełnie innem świetle, nie gardziłby nim szlachcic jako „wiarą chłopów“. Krzywda ta i błąd iście fatalny. Ale jak już wspomniałem, politycznej doniosłości unii nie rozumiało ówczesne społeczeństwo polskie a więc i biskupi. Pisał wielkiego serca Klemens VIII błagalne listy do prymasa Karnkowskiego, do biskupów na Rusi, Solikowskiego, Maciejowskiego, Gomolińskiego, aby metropolitę i unickich biskupów „wszelką miłością otaczali, wszelką pomocą u króla wspierali, iżby i zaszczytów i pożytków dostąpiwszy, prawdziwie braćmi się być uczuli“, aby ich przed napaściami i zamachami schyzmatyków osłaniali[3]. Ale oprócz Solikowskiego i Maciejowskiego, nie czy-