obraz smutnego stanu misyi jezuickiej. Nie wiemy nawet dokładnie, którzy Ojcowie na niej pracowali. Bywało ich pięciu, sześciu najwyżej, dwóch w Jassach, po jednemu w Suczawie, Kutnarach, Romanie, apostołowali raz w tych, raz w innych miejscach. Zapuszczali się i na Multany, których hospodarowie jak Michał, nieraz jeden do posługi duchownej dla swych zaciężnych żołnierzy ich zapraszali. Także w pułkach polskich, stojących na żołdzie hospodarów Mohiłów, albo ku ich obronie przez panów polskich przywiedzionych, kapelanami obozowymi bywali zazwyczaj Jezuici[1]. O stałej jednak uorganizowanej pracy na tem „polu przepiórczem“ nie podobna było myśleć; ledwo się co zawiązało, rozwijać poczęło, wnet uragan wojenny zdmuchnął wszystko, jak garść piasku na wydmie. Nieraz wśród potopu tatarsko-tureckiego chronili się jedni w lasach, inni w Kamieńcu podolskim. Nawróciwszy heretyków, pracę swą poświęcali głównie Katolikom, acz i o ludziach greckiej wiary nie zapominali.
Od klęski cecorskiej 1620 wpływ Polski na sprawy Mołdawii ustał na długie lata, a z nim i misya polskich Jezuitów. Potrzeby Katolików, których liczba stopniała do 7000, opatrywało kilku księży świeckich i kilku OO. Franciszkanów włoskich[2].
Teraz zwrócić nam wypada myśl i uwagę na odosobniony wypadek, który niezmiernie zajął umysły współczesnych, koronę carów wnosił w dom Wazów królujący w Polsce, ją zaś samą uwikłał w wojny, a dla Jezuitów stał się powodem nowych zarzutów i obwinień — na zjawienie się Dymitra Samozwańca.
Strona:Stanisław Załęski - Jezuici w Polsce T. 1 Cz. 2.djvu/138
Ta strona została przepisana.