niu uparty“, jak go scharakteryzował Wielewicki, przegraża się: „ja z kamienicy, ale król ustąpi z tronu“. Niezdolny do samoistnego myślenia, bo płytkiego rozumu, ale za to tem pochopniejszy do naśladowania, mniemał, że naznaczony egzekutorem testamentu, jest także spadkobiercą „wielkiej myśli Zamojskiego“ i krok w krok szedł w jego ślady. Nie miał przed nim tajemnicy żadnej kanclerz, żółć wszystką na króla przed nim wylewał; pojętny uczeń, zapamiętał sobie to wszystko, i z ta „spuścizną“ Zamojskiego wystąpił na arenę. Nic łatwiejszego jak obałamucić, roznamiętnić gmin, czy tym gminem lud czy szlachta. Więc rewelacye Zebrzydowskiego o „praktykach królewskich“, obietnice rewelacyj nowych, niesłychanie ważnych co do absolutum dominium króla, jak iskra elektryczna wstrząsnęły szlachtą, najprzód krakowską, najbardziej krewką, potem lubelską i sandomierską. Szlachta bowiem pruska, mazowiecka i ruska trzymała się zdala od rokoszu, ruska oświadczyła się nawet przeciw niemu.
Rzecz jednak godna uwagi, że Zebrzydowski, podobnie jak i inni rokoszanie, uważał się zawsze za najlepszego obywatela, przekonany był o swej niewinności nawet po upadku rokoszuj ze król, senat i sejm nie traktowali go jako buntownika, nawet gdy detronizacyę króla ogłosił i do wojny domowej hufce wyprowadził. Dlaczego? Bo rokosz jego miał upozorowanie prawne w artykule de non praestanda obedientia, na którym Zebrzydowski, jak na koniku, ciągle jeździł, bo znajdował oddźwięk w spaczonem sumieniu ogółu narodu, przeświadczonego o swej supremacyi nad królem, o odpowiedzialności króla przed szlachta. Zebrzydowski, jako senator, najpierw listami upominał króla wzywał innych senatorów, aby to samo czynili, gdy to nie pomogło, zwrócił się do „cnej braci“ szlachty, zawsze w szczerej intencyi ratowania zagrożonych „praktykami“ króla wolności narodowych, wzywał ją, aby sama o sobie radziła, bo senat źle radzi królowi, a na sejmy nie ma co liczyć. Jakże takiego człowieka nazwać buntownikiem? Płytkiej, burzliwej szlachcie wydał on się raczej wielkim obywatelem, więc lgnęła do niego.
Znalazł się i na Litwie magnat, Janusz Radziwiłł, pan na Buzach i Dubinkach, podczaszy litewski, obrażony na króla, że go pominął w wakansach, że dworzanina jego, insultującego publicznie w Krakowie Najśw. Sakrament, marszałek nadworny
Strona:Stanisław Załęski - Jezuici w Polsce T. 1 Cz. 2.djvu/176
Ta strona została przepisana.