stowało urzędy. Rzecz jasna, że co roku kilkuset młodzieży kończyło szkoły, wstępowali więc jedni, zwłaszcza bursiści, do stanu duchownego i do klasztorów, zasilając seminarya dyecezyalne i nowicyaty różnych zakonów; majętniejsi udawali się za granicę dla wyższych nauk, zwłaszcza prawa, lub do akademii krakowskiej, ci potem zostawali prałatami, biskupami, sekretarzami króla, urzędnikami kancelaryi koronnej, którą nazwać można seminaryum kanclerzy i podkanclerzy, posłów króla i rzpltej do państw zagranicznych, statystów, wreszcie posłów sejmowych i mecenasów trybunalskich. Inni wreszcie, a tych najwięcej, wracało do dziedzicznej wioski na „ziemianina rycerza“.
We wszystkich więc stanach i urzędach mieli Jezuici swoich uczniów, a że ich rozumnem a serdecznem prowadzeniem umieli przywiązać do siebie w szkołach, więc mieli z nich i nadal życzliwych przyjaciół. Naturalnie, że jak wszędzie, tak i tu nie obeszło się bez wyjątków. Byli więc Jezuici w tej dobie popularni u szlachty; artykuł 28 rokoszowy nie zaszkodził im wiele, stracili na popularności dopiero wtenczas, gdy nieszczęsne spory z krakowską akademią najniepotrzebniej w świecie rozpoczęli.
Z episkopatem polskim i klerem najcudniejsza zgoda. Jezuici (1564—1608) trzymali się wiernie swego instytutu, który im obowiązki względem papieża, episkopatu i państwa bardzo szczegółowo opisał, a zapracowani w szkołach i kościołach, pochłonięci walką i borykaniem się z różnowierstwem, czasu formalnie nie mieli na zaspokojenie małych ambicyj, zajmowanie się drobiazgami, które zazwyczaj powodem są waśni i sporów. Byli też wśród nich ludzie niezwykłej miary, którzy ton nadawali zgromadzeniu, a słabszych duchowo lub mniej dojrzałych wiedli za sobą i porywali do pracy i walki.
Pierwsza to początkowa, ale bodaj czy nie najpiękniejsza doba zakonu w Polsce. Z wyjątkiem rokoszan, których ataki chyba nikogo skompromitować nie były zdolne i heretyków, zwłaszcza Lutrów miast pruskich, których dźwiganie się sprawy katolickiej w zły humor, w gniew i wściekłość wprawiało, wszystkie stany i warstwy sympatyzują z zakonem, żyją w miłej z nim zgodzie, nie ma sporów, skarg, procesów.
Nie mówię o Stolicy św., bo ta same tylko łaski i pochwały na nich zlewała, nie wyjmując Klemensa VIII, którego
Strona:Stanisław Załęski - Jezuici w Polsce T. 1 Cz. 2.djvu/228
Ta strona została przepisana.