pożyczył od jenerała 50 szkudów na powrót do Polski. Z Krakowa 20 marca 1584 przeprasza jenerała, że onych szkudów zaraz nie odsyła, jak był przyobiecał, „bo bieda koło niego“, ale odeśle z podzięką, skoro w pierze trochę porośnie“[1].
Na tę życzliwość i łaskę i prawie przyjaźń królów polskich zasługiwali Jezuici swem lojalnem, w duchu instytutu postępowaniem; potulniejszych poddanych królowie nasi chyba nie mieli. Za nić też innego, tylko za zastawianie się o powagę tronu i władzy królewskiej pomawiali rokoszanie ks. Skargę a z nim Jezuitów o absolutum dominium, a był to w owe czasy zarzut najcięższego kalibru.
Z władzami rządowemi i miejskiemi Jezuici nie przyszli do starć poważniejszych, z wyjątkiem miast inflanckich, i pruskich, gdzie heretyckie magistraty nie obywateli w nich, ale katolickich kapłanów szykaną i karami ścigali. Oni zaś wobec zuchwałej czelności heretyckiej, nie okazywali zajęczego serca, ale zasłaniali się mężnie prawem, a ustępowali jedynie przemocy. Z tego poczucia prawa i słuszności dopominali się krzywd swoich wytrwale i u króla i u sejmów i w sądach, ale wtenczas tylko, gdy polubowne środki wyczerpali. Źle bardzo wyszli na takiej „komplanacyi“ z żydami lwowskimi, a jednak woleli ją, jak pienianie się po sądach. Ducha niezgody, pieniactwa, Jezuitom tej doby nikt nie zarzucał.
Opowiedziałem dotąd dzieje i prace polskich Jezuitów, o ile się one ujawniały na zewnątrz i pod oko spokojnego widza podsuwały, a więc na pierwszem miejscu ich prace naukowe w jednej akademii i kilkunastu szkołach średnich, bo nie zapominajmy, że głównie i przedewszystkiem dla szkół i edukacyi młodzieży sprowadzono ich do Polski i fundowano kolegia. Obok szkół i równocześnie z niemi idzie praca kapłańska w podwójnym kierunku: walka z równowierstwem i dźwiganie katolicyzmu. Owocem tych wszystkich półwiekowych
- ↑ Tamże.