bus stanął z powrotem w Warszawie, dowiedział się z niemałem swem zdziwieniem, że oznajmiono prowincyałowi, podówczas O. Argenti, wolę króla JM., iż O. Bembusa na dworze swym mieć nie chce, a na kaznodzieję królewskiego wzywa tego, który go pod niebytność w Rzymie zastępował, O. Walentego Fabrycyusza (Grozę Kowalskiego).
Uczony to był kapłan, przez lat 16 profesor poezyi, retoryki, filozofii i teologii, charakteru łagodnego i wielkiej pobożności. Kazania jego, pomimo że „w myślach słuchaczów zawsze jakoby kolce zostawiały“, że obrażały wielu, tak, iż go przełożeni przyostrzej o to upominali[1], przypadły do gustu królowi i dworu, pozostał też na kaznodziejstwie królewskiem aż do śmierci 1628 r. pomimo, że przez jakiś czas wzrok stracił zupełnie i dopiero na kilka lat przed śmiercią znów go odzyskał. I był to widok rozrzewniający, gdy ciemnego starca prowadzono na ambonę, a on ledwo usta otworzył, jako prorok natchniony, z werwą młodzieńca w podziwienie wprawiał dostojne swe auditorium[2].
Wina jednak O. Bembusa musiała być żadną albo małoznaczącą, skoro prowincyał O. Argenti ujął się o honor jego i dopraszał się u króla, aby go w łasce i pożegnawszy życzliwie, od dworu odprawił, a podarunki, które on królowi od papieża i sekretarza stanu przywiózł, uprzejmie przyjął. Rok prawie cały targować się musiał prowincyał z „zaciętym“ i w swej niełasce Zygmuntem, który wreszcie zgodził się na pożegnanie i na przyjęcie podarku od Pawła V, czcząc w nim papieża, ale nie chciał przyjąć prezentu od kardynała Borghese. Dopiero więc z końcem 1619 r. mógł O. Bembus ucałować rękę królewską i pożegnać, złożył potem pożegnalną wizytę królowej i królewiczowi, wręczył im podarunki od papieża i sekretarza stanu, i odjechał do Poznania, aby objąć rektorstwo tamtejszego kolegium, które krom nazwy, było akademią nauk[3].