dzano unickiego księdza, dawszy mu kilkanaście morgów ziemi na uposażenie. Ruszczeli więc polscy osadnicy, małżeństwa z Rusinkami dokonały reszty[1]. Zapobiegając wyludnienia środkowych prowincyj, sejmy stanowiły surowe prawa „przeciw zbiegłym kmieciom“, a że przecie dobra szlacheckie obrobione być musiały, więc na tych pozostałych niewielu kmieci poddanych, przypadła większa ilość robocizny dla pana, czyli pańszczyzny i surowszy nad nimi nadzór.
Proces ten wyzyskiwania żywiołu miejskiego i ludu przez element szlachecki odbywa się crescendo przez całe panowanie Zygmunta i Władysława IV z wielką szkodą bogactwa i dobrobytu krajowego.
Napróżno upominał, groził pomstą bożą, pierwszy po Skardze kaznodzieja-obywatel O. Bembus w swym „Komecie“, wyliczając między publicznymi grzechami narodu, jako grzech 8-my „stanu prostego miejskiego od niektórych swywolnych szlachciców uciśnienie, wzgardę i podeptanie“, a 11-ty grzech „nieznośne a głosem wielkim w niebo wołające ubogich poddanych, które od panów własnych cierpią, bezprawia i krzywdy“. Wyrzucał szlachcie, że u niej... „co nie szlachcic, by nie człowiek... Borguj mieszczaninie szlachcicowi, bo musisz, bo cię despekt spotka... Masz córkę z posagiem dobrym, możeć ją porwać każdy, będziesz potem czynił o takie porwanie, aż ciebie samego w wieżę wezmą... A niebożęta rzemieślnicy, jakie często krzywdy, bicia, guzy przy robotach swoich bez winności odnoszą. A wybić drzwi i wysiec do uczciwego mieszczanina, a samego despektami nakarmić i na rynku albo na ulicy rozciągnąwszy, sromotnie i okrutnie pobić — i to u nas wolno. A od takich gwałtów, ani sami burmistrzowie, choć królewski urząd na sobie noszą, nie są bezpieczni. Także ratuszom i urzędom miejskim gwałty się dzieją“. Takiej opresyi mieszczaństwa przez
- ↑ Szlachta nie miała nigdy zmysłu do kolonizacyi. Nie troszczył się o nią rząd, nie troszczyły sejmy, wszystko zostawiono przypadkowi. Kanoniczne utworzenie parafij łacińskich połączone było nie tylko ze znacznym kosztem, ale i zachodem, magnaci woleli fundować łacińskie klasztory na Rusi, które parafii zastąpić nie były w stanie. Tym sposobem wypuszczono z rąk sprawę polonizacyi południowych kresów, tyle ważną wobec sąsiedztwa z Moskwą.