barocco w budowie i ogólny od połowy XVII w. upadek nauk na Zachodzie, w katolickich zarówno jak protestanckich państwach, me wyjmując Anglii, który się i Polsce udzielał; słowiańskie lenistwo duchowe i ta okoliczność, że w Polsce rodowe stosunki, protekcya pańska, wreszcie popularność i zaufanie u braci szlachty, dawały stanowisko, godność i urzędy, do których gdzieindziej nauką i pracą dochodzić trzeba było. Więc przeciętny szlachcic kończył szkoły na retoryce, rzadki słuchał filozofii, matematyki i fizyki i to po łacinie, w skromnym zakresie. Historyi, literatur obcych i swojej, szerszych nauk przyrodniczych, nie pielęgnowali Jezuici, a właśnie temi należało odświeżyć i wzmocnić stary system nauczania; nowsze też teorye filozofii potępiając z góry jako »nowe sekty«, zabić chcieli milczeniem, zamiast poddać je krytyce i przyjąć co w nich dobrego. Wyprzedzili ich w tem Pijarzy i zyskali odrazu wzięcie i sławę. Więc Jezuici zerwali się do naśladowania ich i wkrótce przewyższyli liczbą uczonych matematyków i przyrodników, mnogością konwiktów, bogactwem obserwatorów astronomicznych i gabinetów fizykalnych. Inni odznaczyli się znajomością historyi, wymową i niepospolitą erudycyą, a naukę swą przekazali w księgach i rozprawach uczonych potomności. Inni jeszcze puścili się na pole publicystyki polskiej.
Z ulepszeniem nauk w szkołach, przycichła nieco swywola szkolna, na która narzekano powszechnie. Skarżył się np. wojewoda ruski August Czartoryski w ostrym liście 4 stycznia 1733 r. do lwowskiego rektora Ludera, butę uczniów przypisując winie ich mistrzów. Zapomniał snać, że za przykładem starszych idą młodsi; otóż w dobie saskiej, swywola podpitej szlachty, nietylko na jarmarkach i prywatnych zjazdach, ale na sejmikach i sejmach, na sądach nawet i trybunałach, przebrała wszelką miarę. Od niej to uczyli się swywolić studenci, pomimo surowej karności szkolnej, przyprawionej chłostą i wydaleniem z szkół.
Pieniactwu niepodobna było się obronić, chyba z wielką szkodą majątku i sławy. Podczas wojen kozackich, moskiewskich i szwedzkich za Jana Kazimierza i częstych do 1700 r. napadów tatarskich, równie jak podczas wojny północnej, poszło z dymem, poniszczało wiele familijnych i publicznych dokumentów. Ratowali je wcześnie Jezuici, ale nie wiedząc o tem sąsiedzi, lub spadkobiercy ich fundatorów i dobrodziejów, zajeżdżali ich role, wsie całe, odmawiali wypłaty legatów, albo do dóbr, będących w posiadaniu kolegiów i domów, rościli sobie prawa. Stąd setki sporów granicznych i spadkowych i drugie setki skarg o zajazdy. Próbowali je usunąć Jezuici »komplanacyą«; nie zawsze się to udawało, często dla zawiłości sprawy udać nie mogło, stąd każde kolegium większe utrzymywało swego Pater Procurator causarum, rzecznika sądowego, a prokuratorowie prowincyi polskiej i litewskiej mieszkali stale w Warszawie i w miastach, w których odbywała się kadencya trybunału. Wikłała sprawy możność ustawicznych rekursów i sadzenia tej samej sprawy w różnych forach. Przegrawszy proces w sądzie ziemskim, szedł z nim adwersarz do grodu; gdy i tam nie wygrał, do trybunału; stamtąd jeszcze mógł pójść do królewskiego sądu assesorskiego, a w końcu relacyjnego, któremu król prezyduje.
Strona:Stanisław Załęski - Jezuici w Polsce w skróceniu 5 tomów w jednym.djvu/157
Ta strona została przepisana.