Wola pan Rektór; wszystcy mówią: „Z Panem Bogiem!”
Pan Rektór wziął pod pachę akta, nakrył głowę
Aksamitką, którą miał już życia połowę,
Brząknął dwiema palcami w tabakierkę, hojnie
Pozdrawiano: „Na zdrowie!” — on grzecznie dziękuje
I z uśmiechem na twarzy z szkoły występuje.
Za nim cała gromada; każdy, jakby ożył,
Skoro drzwi prowadzące ku drodze otworzył!
Robi gesty rękami: „I na cóż gromada?” —
Burzy ¡jeden drugiego. „Wszak nas tu zwołali
Nie dla obrad, lecz byśmy wszystko podpisali!”
„Nie podpiszmy! tak lepiej!” — rzekł Mitula mały —
Uszy moje, by Pan gdzieś chłopom chciał wygodzie!
Właśnie, kiedym chciał mówić, kazano wychodzić;
Ale Lazarek siedział, jak głuchy i niemy,
Tak samo i Latocha! Dobrzeć, teraz wiemy,
Jam zły sąsiad takimu, co z Panami jedzie!”
Tak wciąż głośno gadano. Szkoda, że Stawisko
Zakończyło tak mądrych gadaczów zjawisko,
Bo tam dróga od szkoły w trzy strony się dzieli;
Rozsuła się gromada w kupy, w kupki, wreszcie
Gdzieniegdzie tylko kogoś spostrzeżono jeszcze.
Lecz i ten już wnet zginął w wieczorowym cieniu.
Od Stawiska w bok lewy przez cmentarz w milczeniu
Pierwszy z nich się zatrzymał, rozrzewnionem okiem