A Wikarek, w kożuchu czy w zimie czy w lecic,
Chodzi koło kościoła. Długi wiek go gniecie;
Nie śpi, nie je, nie pije, lecz pierwej niż młodzi,
Jeszcze nawet przed kluczem na Msze święte chodzi.
O dzień zgonu swojego, mówiąc pacierz, pyta.
Jak dziewica w rumieńcu czerstwości i cnoty
Białą zdobi wzrost szatą, a zielenią sploty:
Takim kościół miechowski z bieluchnemi ściany,
Jeden z nich, co graniczył z cmentarzem, Stawiskiem
I z opustą, był chłopców publicznem igrzyskiem.
Był to ogród jakoby wzoru angielskiego,
Bez zagonów, bez miedzy, bez ładu wszelkiego,
Drzew jakichś zagranicznych. Tam między chłopcami
Odbyw ały się wojny, zasadzki, gonitwy,
Widział las chłopców figle, a często i bitwy.
Do tego dziś ministrant śpiesznie dążył lasu,
Nie był im kierz za gęsty, wierzba za wysoka,
Ni gniazdo dość ukryte, opusta głęboka.
Polowano, biły się Prusy i Francuzy,
Nie zważając na mnogie często sińce, guzy.
A więc do owych bojów niezupełnie skory,
Poszedł po klucz na farę. Tam zaś nierogate
I rogate bydełko i ptastwo skrzydlate:
Gołębie, kury, kaczki i indyki dumne
Wiły się koło koryt; pieski, psy szczekały;
Gospodyni z czeladką głosy podwajały;