Pan Fararz już na polu!
Zdjął z klamki drzwi kuchennych pęk kluczy i wraca
Że ni pies nie ukąsił ani gospodyni.
Otwarł kościół, wstępuje w świątynię ze sieni,
Odnawia wieczne światło, odkrywa ołtarze,
Znów wychodzi na cmentarz wyglądać ku farze.
Ksiądz Proboszcz w białej komży, a według zwyczaju
Z kielichem w ręku, spiesznie idą do kościoła,
Za nimi ministranci. Natychmiast dzwón woła
Pierwszy raz i raz drugi. Ludzie przybywają,
Żegnają się, witają sąsiadów. Już głosi
Dzwonek przy zakrystyi, iże się wynosi
Kapłan do Mszy najświętszej. Otóż kielich stawia,
Otwarł księgę, kłania się, konfiteor mawia
Dominus i orate niezbyt wolnym zwrotem
Sanctus, elewacyja, komunija, ite. —
Ludzie czynią westchnienia głośne, przyzwoite,
Już Msza święta skończona, ogień święty gaśnie,
Gracyarum skończyli. Kolej na Boncyka,
On więc brzęka kluczami i kościół zamyka,
Niesie znów pęk na farę, bierze dwa piętaki
I zmyka znów do swoich, gdyż porządek taki.
Mistrz zegaru kościoła, gdyż naciągacz jego,
Wlecze nogi ku wieży. „Dokąd to idziecie?” —
Woła Boncyk ministrant, — „naciągać będziecie?” —
„Pójdź zemną” — odrzekł Draszczyk, — „Golcowie już byli,