Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Jak w sądny dzień! Ministrant z strachu oddech łyka,
Woła! Draszczyk nie słyszy, ani on Draszczyka.

120 
Ustał grzmot, drży ministrant, lecz pyta ciekawie:

„A gdzież blat z godzinami?” Ów stojąc na ławie,
Wywija ręką, mówiąc: „Wszak do okien owych
Dążą długie wskazówki kółek zegarowych.”
W rzeczy samej ku szkole, ku farze i dworze

125 
Suwał zegar godziny światowe i boże.

Wspiął się w okno ku zamku: Otóż: usta, oczy
Rozdarł, widząc raz pierwszy świat nowy, uroczy;
Dotąd znał on go tylko z dębu Kónowego,
Nuż widzi obszerniejsze widnokręgi jego,

130 
Ale inne, jak opis Rektora we szkole:

Jak daleko wzrok sięga, widzi tylko pole,
Pole, las, niebo, śród nich wielkie Miechowice!
„Lecz te góry wysokie, czy to w Ameryce,
Które widzę za lasem bytomskim na prawą?”

135 
Pyta Draszczyka, ten zaś aż się łamie z ławą,

W śmiechu parska i mówi: „O, ty szkólny bzdura!
Wszak to wioska Radzionków, a to Sucha Góra:
Tam zaś dalej to Worpie, gdzie Wyplery siedzą,
Przy nich Drzezga, oddzielon wąską tylko miedzą.”

140 
„Wyplerka — nasi ciotka!” rzekł Boncyk i w stróny

Owe patrzy jak Kolomb po morzach pędzony.
(Bywały tam wesela, chrzciny, radośniki,
Dotąd tylko zostały w wspomnieniu pomniki.)
Chłopiec duma i patrzy. Draszczyk zaś z kieszeni

145 
Kurtki dobył oceli, próchna i krzemieni

Nabił fajkę tytuniem, klepie, dmucha, pali,
I znów z okna wskazując, ciągnie opis dalej:
„Widzisz tam las wysoki, płotem opasany?
To ogród Jegomości na sarny, fazany,

150 
Na indyki i pawie. Skoro dzwonek dzwoni,

Bierze ptastwo swój pokarm z koryt, z misek, z dłoni.”