„Znam ten dzwonek”, — rzekł Boncyk, — „bo kiedy pasamy
Na Wygonie za Częplem, na dźwięk uważamy,
Który, gdy się rozchodzi w lasy, pola, wiemy,
O tej porze stolarską drógą i miedzami
Idzie górników żółty rząd w kitlach, z butami
Na ramieniu, a z torbą pod pachą: z Plechówki,
Górników, Stolarzowic, Reptów, z Lazarówki
Jeszcze dalej na lewą patrzy Draszczyk, stawa
Na samym skraju okna, wskazując ku lasu:
„Tam”, — rzekł — „musi być Rónot; od mojego czasu
Już tam niema kolędy, już wysechł Stok Wrzący,
Przy Ronocie Osiny, gniazdo Cębolisty.”
„Osiny?” — pyta chłopiec, patrząc na las mglisty, —
„Tam ci stąd moja matka, Hanka z Łukaszczyków!
W łonie lasów, śród ptastwa, pasterzy okrzyków,
Z owych lasów i z ojca ducha pieśni wzięła.
Wszak jej ojciec, mój dziadek na cymbałach grywał
Przy weselach lub chrzcinach, a do tego śpiewał
To wesoło, to rzewnie, jak się stósowało;
Jam nie zaznał ni dziadka, ni babki, Osiny
Raz tylko odwiedziłem w Szczerby urodziny.”
„Synku!" — odpowie Draszczyk, — „luboś nie znał dziadka,
Dziękuj Bogu, iż tamstąd była twoja matka,
Rękawem i pomyślał: „Wieczny odpoczynek!”
Draszczyk, wskazując na wieś, rzecze: „Jużeś wszędzie,
Zanim sługujesz do mszy, bywał po kolędzie;
Powiedz, czy poznasz, czyje w tej stronie mieszkania?”