Draszczyk pchnęł łokciem chłopca: „Co tobie do ludzi?
Patrz siebie!” Ten zaś dalej: „Tam Knebel, Mitula,
Jego dzieci Hipolit i starsza Pietrula
Walera i Banaśkę i stare Stawisko,
Przy niem szkoła.” „Dość tego,” — rzekł Draszczyk — „nadchodzi
Ósma; śpiesz się do szkoły, tak się pilnym godzi.”
Nie byłoć chłopcu miłe takie napomnienie,
Coście mieli dziś dla mnie; jak tatuś otworzą
Do pszczół, miodu kawałek i dla was odłożą.”
Zstąpił wolno ze schodu; tu liny zobaczył,
U jednej na chwil kilka jeszcze się zahaczył,
Ale zoczywszy jarzmo, nie cieszą się woły!
U starego Boncyka już było po kawie;
Siedział w cieniu kasztanów przed sienią na ławie,
Karmiąc ziarnem gołębie, wróble, kaczki, kury.
Mało mówi, zda mu się, jakoby świat w nowy
Kierunek się był udał. Nie mógł wybić z głowy
Konieczności, którą sam podpierał zdaniami.
„Otóż kościół — a runie! Tak też będzie z nami!”
I czemprędzej rozprawia, że był dziś na wieży;
Mówi, co widział, słyszał, mówił o Draszczyka
Smutku z powodu losów Pana nieboszczyka.
„Synu, gdybyś ty wiedział, ileś ty utracił