Z wieży ósma odbiła. Słońce ogniem strzela,
W wyższej klasie przy pięciu niezgrabnie ciosanych
Stołach stoi po parze ław w lesie łupanych,
Na nich z tej stróny chłopcy, z tej dziewczęta siedzą,
Ci się kłócą, ci szepcą, ci śpią, ci chleb jedzą.
Większa część dzieci pasie na Brzezinach krowy.
W sieni, słyszeć, pan Rektór głośno rozmawiają.
Możno, będąc pisarzem gmińskim, wykładają
Prawa ludziom kłótliwym. Nuż do szkoły weszli,
Witają chórem: „Niechaj będzie pochwalony!”
Pan Rektór, snać głęboko jeszcze zamyślony,
Mówi z cicha: „ Na wieki” i pijuskę kładzie
Na stół, na którym w przykrym dla szkolarzy ładzie
Kalendarzyk, nożyce. Lorka, jego córka,
Ma ten stół w swej opiece. Jak codziennie bywa,
Szkoła modli się wprzódy, potem z skrzypką śpiewa
Głosy wiejskiemi: „Kiedy ranne wstają zorze... ”
I tabaczki zażywa, kicha, a: „Na zdrowie!” —
W harmonii miechowskiej szkoła mu odpowie.
Po tych ceremonijach pan Rektór siadają,
Jakieś papióry, pisma wolno rozkładają,
Potem mówią łaskawie: „No, uczcie się dzieci!”
Słysząc miłe zlecenie, dzieci się rzuciły
Do książek przewracania i jak zanuciły
Ów wrzask pełen uroku, co aż w niebo woła,
Ci się młócą książkami, ten suszone kłaki
Zamienia na kukiełkę, lub na placek jaki.