Już dognali do Amen, bo pocóż czas trwónić?
Wszak ci mędrzec powiada: trzeba szczęście gónić; —
Lecz długiego szukania pan Rektór nie lubił,
Rzekł więc: „Idźcie!” Ci głodni, jak szlacheckie charty,
Już na pamięć trafiają, gdzie wychód otwarty.
Lecz jeszcze sęk: Ci chłopcy, co w czapkach chadzali,
Zawsze więc grobla czapek drzwi zatamowała,
Jakiż sprask, gdy hałastra tę groblę kopała!
Już znaleźli, co chcieli, już to próżna szkoła,
Już twarz pana Rektora, dotąd niewesoła,
Aleć tam, chociaż bada, — roju ani śladu!
Jednak wdziewa na głowę, jak zwyczaj bartnika,
Sitko pszczelne i z szopy małego pszczelnika
Bierze żerdź długą, cienką, do niej przywięzuje
Stoi z żerdzią i myśli: „Dla roju odwlekę
Inne prace!” i mruczy pieśń: „Kto się w opiekę.”
Czeka, wygląda, słucha, smutnie westchnął: „Poszły,
Nim mnie śród burzy szkólnej głosy roju doszły!”
Który zdejmując sitko, rzekł: „Nieszczęsny opis!”
Tu zaskrzypła w zawiasach furteczka ogrodu.
Rektór nadstawia ucha, a stąpanie chodu
Słysząc, wyszedł naprzeciw. Już postać otyła
Niskie, krzywe trzewiki nogi jego kryły
I spodnie jakieś szare (niegdyś czarne były)
I kitelka płócienna (on ją ma za białą)
Stanowiły przychodnia garderobę całą.
Dość często używanej przemiłej tabaczki.