Pomoc dla chorób ludzkich, tak do owej skrzyni
Ucieka się w swej biedzie farska gospodyni.
Tam sól, pieprz i konfekta, tam stołu przyprawy.
Odciął kawał Jegomość i podał Rebece,
Zatrzasł, zamknął, potrzymał klucz w swojej opiece.
Piją wino i piwo, głośno rozmawiają,
Nim się mięso dowarza, a pieczeń dopieka,
Nakrywa stół obrusem powolna Rebeka,
Pyta oraz, czy kawę po obiedzie wnosić?
„Tak jest.” „Więc muszę Księdza już o cukier prosić.”
I nieprzyjemność czynić!” — otwiera do skrzynie,
Utłukł cukru kawałek i podał Rebece,
Zatrzasł, zamknął, potrzymał klucz w swojej opiece.
W sławnej farze miechowskiej dwaj panowie siedzą,
Powstał wreszcie pan Rektór i mówi: „Choć szkoły
Niem a dziś popołudniu, (wszak lato), lecz pszczoły
Możno się uroiły, śpieszę w ul je wsadzić,
O kościołach zaś możem później jeszcze radzić.
„Ach co!” — rzecze Ksiądz, — „proszę powoniać tabaczki!“
Zarumienioną niesie twarz Rektór ku szkole,
Ksiądz Proboszcz i Fineska udali się w pole.
„Co za dobra księżyna!”: tak z sobą rozprawiał
„Takiego, choćbym długo żył, nie będziem mieli!
To szczerość nadzwyczajna; wszystko z człekiem dzieli,
Wszystkich kocha, on wszystkim wierzy, jako bratu,
W tem tylko sęk, iż nie wie, jak się kłaniać światu.