Zmysły jego, że w drodze, choć nie był zbyt stary,
Umarł z żalu; na cmentarz wyniosły go mary.
Tak zwykle kończył Boncyk. Lecz dziś inne sieci
Ułowiły słuch chłopca! Stawa, bada, słucha:
Wierne echo przez pola aż do jego ucha
Niesie z Brzezin tysiączne pasterzy śpiewania,
Brzeziny i miejskiego lasu tłuste brzegi
Zapełniły krów wiejskich pstrokate szeregi,
A śród nich się uwija, jak śród kwiecia niwy,
Pasterzy i pasterek rój nader szczęśliwy!
I, jak gdyby wśród nich był, do nich się uśmiecha.
„To tam krowy Karwianów, dalej Witorowe,
Tam miechowskie liczniejsze, tam stada Kónowe!
Tam chłopcy siedzą; możno około Korugi,
Może znaleźli gniazdo drozda lub zająca
Młodego znów dopadli; albo śród gorąca
Kąpią się tam w Jeziorku! O, gdyby wziąść pięty
Na ramię, a gnać ku nim, jak wicher rozpięty!
Okiem synka i w twarzy unudzenie czyta.
Właśnie kończył: „na cmentarz wyniosły go mary, —
Patrz, synu, tak rodzicom ———” Tu nadchodzi stary,
Latmi schylony Wypler, (swoków dom przed czasem
Za swokiem bieży Pietrek! O szczęsne zdarzenie! —
Już się chłopcy zmówili, dążą ku leszczynie.
Tam sękatą odnogą kaliny trzymany,
Z wierzbowych prątków nakształt studzienki składany,