Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Zmysły jego, że w drodze, choć nie był zbyt stary,
Umarł z żalu; na cmentarz wyniosły go mary.

185 
Patrz, synu, tak rodzicom odpłacają dzieci!”


Tak zwykle kończył Boncyk. Lecz dziś inne sieci
Ułowiły słuch chłopca! Stawa, bada, słucha:
Wierne echo przez pola aż do jego ucha
Niesie z Brzezin tysiączne pasterzy śpiewania,

190 
Wystrzały z biczów, hasła gonitw, polowania.

Brzeziny i miejskiego lasu tłuste brzegi
Zapełniły krów wiejskich pstrokate szeregi,
A śród nich się uwija, jak śród kwiecia niwy,
Pasterzy i pasterek rój nader szczęśliwy!

195 
„Ha! nie muszę się uczyć!” młody Boncyk wzdycha

I, jak gdyby wśród nich był, do nich się uśmiecha.
„To tam krowy Karwianów, dalej Witorowe,
Tam miechowskie liczniejsze, tam stada Kónowe!
Tam chłopcy siedzą; możno około Korugi,

200 
A on dłubie korytka wróble, ślaczki, pługi!

Może znaleźli gniazdo drozda lub zająca
Młodego znów dopadli; albo śród gorąca
Kąpią się tam w Jeziorku! O, gdyby wziąść pięty
Na ramię, a gnać ku nim, jak wicher rozpięty!

205 
Ale darmo!” Znów wzdycha. Ojciec stanął, pyta

Okiem synka i w twarzy unudzenie czyta.
Właśnie kończył: „na cmentarz wyniosły go mary, —
Patrz, synu, tak rodzicom ———” Tu nadchodzi stary,
Latmi schylony Wypler, (swoków dom przed czasem

210 
Bywał rajem dla dzieci krewnych, stał pod lasem)

Za swokiem bieży Pietrek! O szczęsne zdarzenie! —
Już się chłopcy zmówili, dążą ku leszczynie.
Tam sękatą odnogą kaliny trzymany,
Z wierzbowych prątków nakształt studzienki składany,