Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/141

Ta strona została przepisana.
250 
Ledwo ciotka Maryśka przez okno spostrzegła

Gości, chustką nakrywszy szyję, już wybiegła
Przed sień, wiąże Kartusia w łańcuch i z uciechą
Szczerą wita Waloszka pod gościnną strzechą.
Pokój niski, lecz chłódny mile przyjął gości.

255 
Synek nie z nieśmiałości, lecz z winnej grzeczności

Stanął w kątku przy stągwi. Szwagrowie usiedli
Na żygli obok stołu. Maryś, coby zjedli,
Pytając, martwi się, iż przyjąć nic nie raczą.
Zato obdarza chłopca, aż mu lice skaczą,

260 
W częstochowskim garnulku bobru warzonego

Z maślanką, chleba z mlekiem kokociem, smacznego,
Co sam aż idzie w usta, i gomółkę z kminkiem.
Chłopiec z tej gościnności drogim upominkiem
Wymk nął do sieni, za nim Pietrek; dzieci inne

265 
Wyplerów były w polu według wzrostu czynne.

W sieni Pietrek i Nolbuś przy sutej Swaczynie
Nie mogą się nagadać o ślaczku w leszczynie

„Tak, tak,” — rzekł stary Boncyk, nos tabaczki chciwy
Chyląc ku tabakierce, — „wierzę, żeś szczęśliwy,

270 
Miły Antku, tu w twojej przyjemnej pustyni.

Bo cóż ci brak? Tyś zdrowy, zdrowa gospodyni,
Dzieci czerstwe; piwnica, obora, stodoła,
Wszystko pełne. Na pańskie już cię nikt nie woła,
Żyjesz jak Adam w raju. Choć przysłowie mówi,

275 
Że do szczęścia niewiele trzeba człowiekowi,

Ale ty nie masz mało! Jiuż ten las zielony
Tobie większem szczęściem jak innym milijony.
A widzisz stąd Piekarskie wieże, dalej w kole
Bytom, huty, kopalnie, dalej szczere pole

280 
Z różnobarwnem obliczem. Za tobą ubrany

W szatę zawsze zieloną twój las ukochany,
W nim brzęk pszczół, wónność kwiatów i drzew, ptastwa głosy,