Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/144

Ta strona została przepisana.

A to nietylko w lecie, Walku: te piękności

350 
Są pięknemi, choć zima w lasach się rozgości,

Kiedy pierwsze jej posły, zmarzłej mgły perełki,
Śnieżne frendzle się wiążą u każdej igiełki
Drzew od pnia aż do głowy, a słońca promienie
W nich tysiączne powtarza kolorów odcienie!

355 
Owóż nadeszła zima! Niebo niskie, szare,

Spuszcza na śpiącą ziemię swych śniegów obszary.
Drzewa, nie odmieniwszy, jak człowiek niestały
W przykrych czyni dniach, barwy, w zieleni zostały,
Wyciągają świerk, sosna, jodła swe ramiona,

360 
Na których lekko siadła życzliwa zasłona,

Grzać mająca śród mrozów. Już i ziemia sucha,
Oddawszy rodzącego tysięczny plon ducha,
Idzie spać i zasłania macierzyńskie łono
Czystym śniegiem! Skrzydlate leśnych gości grono

365 
Poszło gdzieś! Następuje w borach cisza święta,

Zrzadka ją przerwie Strzelca pragliwość zawzięta.

Pójdźno potem w las, Walku! Tu uczyć się trzeba,
Jak to znosić winniśmy, co nam ześlą nieba,
Jak to krzyże, choć przykre, jednak pożyteczne,

370 
Jak to, co nas tu boli, ma nagrody wieczne!

Drzewa, niegdyś wesołe w zielonem ubraniu —
Nuż, jak smutne gromnice po ciężkiem konaniu,
Aż ku ziemi nagięte chylą ręce, barki,
Stękają świerki, jodły zgięły pyszne karki:

375 
Jedno wzorem drugiemu świętej cierpliwości;

Które zrzuci swój ciężar, postawę wyprości,
Niech jest pewne, gdy śliczne znów zawita lato,
Nie będzie tak zieloną szczyciło się szatą,
Jak cierpliwi współbracia; nawet zginie może,

380 
Ciężkiej lecz ciepłej szaty nie niósłszy w pokorze!