Z drzew niektóre nie wstrzyma, co Bóg na nie włożył,
Gnie, łamie się i stęknie, aż się las zatrwożył:
Echo, głosząc zgon, smutno od drzew do drzew lata,
Bracia, skłoniwszy głowy, opłakują brata.
Wy wieśniacy o lasach błędne zdanie macie,
Iż tu żyć niebezpieczno, iż smutno, iż nudno.
Jać wam wsi nie zazdroszczę, ale pojąć trudno,
Gdzie tu niebezpieczeństwa? Przeciwnie, im dalej
Już mój ojciec. Któż ludziom truje życie? ludzie!
Schodzę więc, ile mogę, z drógi ich obłudzie,
Pewien będąc, iż w smutku szczerzej las żałuje,
Jak przyjaźń ludzka, która wzdycha, upłakuje,
Gdybyś szedł po pieniądze, nawet brat zaprze się,
Że nic nie ma, lub radzi, byś szedł do sąsiada.
Wierz mi, szwagrze, o szczerą przyjaźń trudna rada.
A któżby to mnie okradł, lub zabił tu w lesie?
Gdym raz chorował, moja Maryś mi usłała
Poduszkę tu w drzew cieniu, tu pielęgnowała.
Lasek świeżem powietrzem, chłódkiem i wonnością
Więcej podobno pomógł, jak lekarz biegłością,
Wiemć, że z lasa nie dalej, jak ze wsi do nieba.”
Tak to chwalił swe lasy poczciwiec Antoni;
A któż dziecku wychwalać rodzica zabroni?
Długo jeszcze mówili starzy przyjaciele
I już nadszedł im wieczór. Zatem gospodyni
Bydłu, gdy z pola przyjdzie, zwykłą służbę czyni: