Z studni wiadrem, wiszącem u ramienia z drzewa,
Czerpa wodę i w długie koryta rozlewa.
Grają, nim starzy radzą, w zająca i charta.
„Aleć czas już iść do dom”, rzekł Walek nareszcie.
Porącza się szwagrowi i zwinnej niewieście
I wychodzi. Zagwizdnął na chłopca do łasa.
Słońce już też zadaną robotę kończyło,
Rozstawając się z Worpiem, jeszcze raz strzeliło
Grotem czerwonozłotym na miechowskie koło
Łąk i gajów i poszło. A niebo wesoło
Z czerstwej twarzy jak matka z rumieńca się cieszy.
„Jak ten Wypler las chwali!” odrzekł Boncyk w dródze,
Starych rzeczy wspomnieniom rozpuszczając wodze.
„A on nie jest tutejszy! on nie widział tego,
Bo tu było inaczej. Zaś opowiadanie
Moje — gdzieś od Tatusia, daj im niebo Panie!
Las był zewsząd bez granic; śród lasów głęboko
I węwozów, jak śród brwi i śród kości oko,
Grube i wysokochne, aż obłoki bódły.
A cóż buki, cóż dęby, więzy, cóż jawory!
Nie takie jak tu widzisz; mówią, iż niektóry
Tak się rozrósł, iż chłopy czternastu rękami
Byli jacyś Mleczkowie; lecz niegospodarni,
Bo cale ich bogactwo składało się z psiarni.
Czterdzieści do pięćdziesiąt tam chartów chowano.
Psiska wyły, szczekały, bo im żreć nie dano;