Żebrał, aż go cegłami ugościły chłopy.
Lecz jakóż tu psy żywić? Wszak państwo Mleczkowie.
Choć siedzieli na licznych wsiach, na Makoszowie,
Grzybowicach, Ligocie, Dorocie, Wieszowie,
Rokitnicy i Bobrku — sami nic nie mieli
Ni w stodole ni w zamku. Kiedy chleba chcieli,
Trzeba było wóz drzewa zawieźć aż do miasta;
Ileż tam tej gotówki na mięso i ciasta,
Gdy obrączek wóz w nocy w lesie nakrzesano,
Zawieziono do miasta, to ledwo pięć czeskich
Dostawali mój Tatuś, ale to pięć czeskich
Mińcy, mniej więc jak teraz. Bo się dobrze znali
Drzewa obrączkowego. Mnie z sobą bierali,
Więc znam Merklów; snać wnuczka owego bednarza
Poszła za Jana Krala, sławnego masarza,
Co mieszka na Rajczuli. I mówże mi który,
Że zamiast nędznie ginąć, mogli rąbać lasy.
Aleć byłoli płatne drzewo w owe czasy? —
Podupadli Mleczkowie, a niegospodarni
Synowie, pozbywszy się wreszcie i swej psiarni,
I w dzierżawę Niemcowi Lewemu oddano.
Później kupiec z Krakowa czyli to z Czeladzi
Kupił wieś, pan Ignacy Domes, z czego radzi
Byli chłopi Miechowscy, bo się znał na rzeczy. —
Właśnie Czempla mijają, widzą — smędu kłęby
Unoszą się nad wiejskie lipy i nad dęby.