Ci wzdychają, ci plączą, ci milczą. Gdy prosi
Kapłan: „módlmy się, dzieci!” — łza ich oczy rosi,
Cichuteńki już cmentarz! — Tej to się spodziewał
Chwili Bienek, miechowski słowik, i zaśpiewał
Jemu wtóruje, klęcząc, pobożna gromada;
Śpiewają: „Ci, którzy już dni swoje skończyli
I ten straszliwy sądu termin odprawili —
Niech mają pokój, pokój, pokój pożądany!”
Pieśni polskie nabożne! Wam to Bóg sam chyba
Tak cudowny dał urok, iż aże do nieba
Tych uczucia wznosicie, co was czerpią słuchem;
Ktoby słów waszych nie znał, odgadnie je duchem,
Gdy do boju wołacie, ostrza wasze ryją
Serca aż do żywego, dodawając męstwa:
Waszym ogniom Czech i Lach winni swe zwycięstwa!
Kto wami prosi Boga, pewien wysłuchania,
W piersi zimnej, nieczułej jak lód, żal podwoi.
Wasz balsam zdrowych żywi, chorym rany goi.
Żeście duchem półświata, stąd się wróg wasz sroży;
Z wami istnieje naród, a w nim Kościół Boży.
Lecz dźwięczniej brzmiał hymn, ciszej, znów głoś niej, aż w dali
Gdzieś się rozlał, jak w górach echo czarujące,
Głośne wprzód, potem cichsze, wreszcie ledwo drżące.
Umarł już słów ostatnich dźwięk ponad grobami —
Objął błogie swe rządy. Kapłan nachylony
Jeszcze klęczy nad grobem; w modłach zatopiony