Strona:Stary Kościół Miechowski.djvu/158

Ta strona została przepisana.
120 
Cóż myślicie, kochany Antoni, sąsiedzie?

Czy i wam się tak samo jak mnie Ciurze wiedzie?”

Podeszwa mało myślał, a jeszcze mniej mawiał.
Rzadko się nad rozkazów celem zastanawiał.
Z żoną żył w wielkiej zgodzie, ba, nawet w miłości,

125 
Choć w domku ich nie było ni znaczku grzeczności.

Gdy widział chleb na stole — jadł, gdy go nie było,
Nie jadł, jednak o głodzie ani mu się śniło.
Skoro mu żona, milcząc, siekierę podała,
Wiedział, iż ma drwa rąbać; a skoro znak dała

130 
Przestać, natychmiast przestał. On piastował dzieci,

Krowę doił, mleł w żarnach, on wymiatał śmieci,
Wciąż w fajkę uzbrojony, do której tabaki
Żona mu dostarczała, lecz nie pytał jakiej.
Poco pytać? wszak widział, ile go kochała,

135 
Iż, niedziw, by za niego duszę była dała.

Lecz, będąc wciąż kulawą, a nie mogąc chodzić,
Umiała wszystkim radą, mąż pracą wygodzie.

Właśnie siedziała liczna Podeszwów rodzina
Przy prażonkach z maślanką, gdy wpadła nowina

140 
W ubożuchną ich pańską komorę z rozkazem:

Iż Podeszwa na cmentarz ma się udać razem. —
Antek oblizał łyżkę, powstał z krzyża znakiem,
Wsunął nogi do trepów, głowę nie szyszakiem,
Lecz baranką łataną nakrył, zdjął ze ściany

145 
Suknisko, rzucił na się, wziął kostur; ubrany

Otwiera drzwi, a rzekłszy: „Zostańcie mi z Bogiem!”
Kropi się wodą i już Podeszwa za progiem.

Siwą suknią nakryty pod kościołem leży
Jak drąg Antek Podeszwa, snać swym wzrostem mierzy

150 
Długość miejsca, plecami w niebo się wpatruje,

Pod twarz podsunął ręce, a tak medytuje
O śnie, braciszku śmierci; tu apostrofuje