To się myśli, iż gwiazdom wierzyć trzeba mało,
Wszak gwiazdy zegar pański. Mój ojciec mawiali,
Że o tej a tej gwieździe wczas rano wstawali,
Aby zdążyć na pańskie; — a razu pewnego,
Nie trzymało się czasu, gdy przed sień wybiegli,
Hola! gwałtu! już gwiazdę wysoko spostrzegli.
Czem prędzej budzić matkę, dalej ogień klepać,
Wodę na żur grzać, w garniec bulki z skórą ciepać;
Coraz śpieszniej na niebie pilnują swej jazdy.
»Ha, spóźnię się na pańskie!« biadają — »Daj jadło,
Babo!« — krzyczą, — »bo nam już mieszkanie przepadło!«
Matka cedzą ziemniaki, stawiają na murku,
Lecz ojciec niecierpliwy nie chcą za stół siadać,
Myśląc, że im się uda na pańskiem pośniadać,
Chcą nasuć do zanadrza bulek, hej ku blasze!
Gich z garca za koszulę! Aleć krzyki nasze
Nie trafili na perki, lecz żurem wnętrzności
Oparzyli, Mospanie! Z respektem, stało się,
Jak gdy rzeźnik ze szkucin drze w korycie prosię. —
A któż winien? Te gwiazdy, które wy chwalicie!”
Ty więc gwiazdy obwiniasz? Błądzisz, przyjacielu!
Gwiazdy nie los jednego, lecz sądzę, na celu
Mają szczęście wszech ludzi! Widzisz jasność ową
Wiodącą od północy w stronę południową,