Chyba, że ludzie taniej jedli, więcej pili,
Jegomości Winklera przy piwie wielbili.
A wkrótce jeszcze wyżej, gdy powiatu oko
Ku niemu się zwróciło: Jegośmy obrali,
Gdyśmy posłów do sejmu pruskiego szukali.
Pierwszy raz przyjechawszy z Berlina urlopem,
A Walek, pokojowy, przechodniom przyjemnie
Kłaniając się, wskazywał niby to tajemnie
Na wór wielki w przysionku: »Otóż, nowe prawa
Przywiózł ludziom Jegomość!« — a to była trawa
Lecz wtenczas całą gębą wieść tę przyjmowano. —
I cóż więcej powiadać? W szak wnet czarna kreska,
Jak przysłowie powiada, padła na Matyska,
To jest: umarł Jegomość, jak wieszczka mówiła!
A już Winkler szedł za nim, sąsiad za sąsiadem,
Jak w życiu postępował ciągle jego śladem.
Jejmość, łaskawa Pani, aże do tej doby
Po takim zgasłym mężu nie składa żałoby.
Że to po jakimś młodym, a wielmożnym Panie
Walhowen, co ją swatał, ale niespodzianie
Umarł gdzieś na cholerę! Zaś inni, że rosa
Dlatego zwilża oczy jej, iż za młokosa,
Ja sądzę, że śmierć ojca zrodziła te żale. —
Jego zwłoki śmiertelne leżą pod sklepieniem
Owej kaplicy, która pod kasztanów cieniem
Zbudowana, przy bramie, z ogrodu Jejmości
Że w niej czarny jest ołtarz, czarny krzyż, lichtarze,