konaniu, na koturnach, a na uroczystość jubileuszową wstąpił na szczudła, gdy zaskoczyła go konfuzja. Król pruski uczcił go orderem czerwonego orła, były zaś uczeń nie peanem pochwalnym, lecz żartobliwą gawędą.
Urażona duma pana Bieńka nie dała spokoju Bonczykowi, który nie mógł początkowo pojąć, dlaczego ta sama metoda, której użył dwakroć z powodzeniem i ku zadowoleniu adresatów, za trzecim razem zawiodła. Przekonany był głęboko, że się nie pomylił, ale mimo to czuł, że wycinek z dziejów „starych Miechowic”, jakim były „Pamiętniki Szkolarza Miechowskiego”, mógł dzięki swej jednostronności i pominięciu ważnych szczegółów w podmalowaniu tła wywrzeć niepożądane wrażenie. Uświadomił sobie później, że te „stare Miechowice” i ich „żywe najstarsze pomniki” żyją w duszy jego jako coś odrębnego,
co woła o własne życie i nie da się już zamknąć w dotychczasowem serdecznem ukryciu. „Kraj lat dziecinnych” stawał się kamieniem, hamującym nurt życia wewnętrznego; zaporę tę trzeba było prędzej czy później nazewnątrz wyrzucić, ale w kształcie już artystycznie obrobionym, jako twór, wyrzeźbiony w opornym głazie miłującą ręką.