Sięgając w swoje wspomnienia młodości, widział poeta natłok postaci i rzeczy małych i ubożuchnych, które miał przesuwać przed oczyma czytelników tak długo:
aż przejdą przed wami
Pozdrowieni uśmiechem, pożegnani łzami.
Ten program poetycki „Kordjana” Słowackiego trudny był do wykonania w odniesieniu do ludzi z Miechowic. Wszakże tam było wszystko małe i dlatego hasłem stać się miało horacjańskie: Parvum parva decent.
Bonczyk znał dwie fazy „starych Miechowic”: jedną z opowieści ojcowskich, drugą z własnego dzieciństwa. Ojcowskie opowieści sięgały w początki XIX w., w epokę Napoleońską, przedstawiały Miechowice pogrążone od szeregu wieków w sennem, niewiele zmieniającem się bytowaniu, o które potrącały, a czasem nawet przez nie przepływały pomniejsze fale wydarzeń dziejowych, nie pozostawiając za sobą nic prócz nikłych wspomnień, rozwiewających się w pamięci najbliższego już pokolenia. Nawet fala Napoleońska, o tyle od innych silniejsza, miała wyryć ślady tylko w umyśle tych, którzy albo się z nią bezpośrednio zetknęli, albo jej znaczenie uświadomili sobie przez lekturę. Tamte, starsze od dziecinnych wspomnień poety Miechowice nęciły urokiem swej pierwotności, obrazem niezgrabnych chałupsk, czerniących się „pod strzechami ze zbutwiałych grubych snopów długiej słomy”, tych niskich chałupsk, w których na bosaka chodzili schyleni ludzie nawet małego wzrostu, kiedy to dalekie pokrewieństwo z księdzem dawało prawo