Już chodził po kościele. Więc do głównej bramy,
Którą zwykle wstępują Jejmość i jej damy,
Bieży, by ją otworzyć. Zaporę dębową,
Stękając pod ciężarem, odsunął w gotową
Chwyta, oburącz ciągnie, wieczyste zawiasy
Zgrzytły, już drzwi otwarte. Skinął na Boncyka,
Który do zakrystyi drzwi niskie odmyka.
Ten, śpiesząc wdłuż kościoła, wpada do dzwonnicy.
Święconej wody, dźwiga z chłopcem wielkie mary
I wnosi do kościoła, potem pokrop stary
Rozpostarł na obląkach. Z pod wschodów ambony,
Gdzie ławeczka Pisarki, wynosi schylony
Spiesznie, bo się już przyjścia proboszcza obawia.
Zatem Paweł Kaczmarczyk, chociaż jednooki,
Ale w służbie kościelnej z doświadczeń głęboki,
Śpieszył się z przystrajaniem ołtarza. In plano
W dni żałobne Jejmości. Natychmiast czerwone
Sukno, co na ołtarzach służy za zasłonę,
Odsuwa, odmuchuje pył z obrusów białych,
Stawia czarny pulpitek w miejsce podstarzałych
Świece w czarne lichtarze, (śmierci nieboszczyka
Jegomości Winklera pamiątki) i śpieszy
Do zakrystyi; z pracy gotowej się cieszy,
Bo ksiądz Proboszcz już idą. Draszczyk zaś tymczasem
Szuka po zakrystyi węgli, wina, wody,
Lecz nie znalazł. Wśród jego z chłopcami niezgody