Nadbiegł Karczmarczyk, otwarł skrzynię, w której stały
Lampki masła bez soli. Zwykle darowały
Kilka lampek na kościół. W innej szafy kątku
Stała z winem butelka, ale pod zamknięciem:
Wino w ampułki wlewać jest Księdza zajęciem!
Przy bocznej zakrystyi ścianie wiecznie stała
Wydłubana odziemka, wszerz i wdłuż okuta,
Pewnie pomnik pierwszego miechowskiego dłóta.
Co w niej było, ministrant mimo swej biegłości
Nie wywąchał; to sekret księdza Jegomości.
Na alby, humerały, paski, nieszporniki,
I cokolwiek się zmieści. Więc chłopcy psotniki,
Skoro na Mszą dzwoniono, nuż żerdź ową doić,
I hurtem się w komeżki i korakle zbroić.
Cały pułk ministrantów do kościoła bieży;
Wpadli do zakrystyi, jak na znak komendy;
Każdy szuka dla siebie lepszej rewerendy,
Ten uchwycił krajkę, ów sznurki, ów galony
Zgięła się żerdź: prask! pada na łby ministrantów
Cała grobla komż, jak świat na małych Adamów.
Kopią się nieboraki. Tu nadszedł, niestety!
Bienek, który potrafi oddać wet za wety!
Drugiego, nim się spodział, porządnie rozczesał,
A trzeciego tak głasnął w ucho silną dłonią,
Iż myślał, że to w Rzymie na Msze święte dzwonią;
Czwarty zmiótł; dwaj zostali, jak truśki lękliwi