Wciąż ktoś w drogę zachodzi i nieprzyjemności
Sprawia i pogorszenia. Bo najprzód Rebeka
Na leniwą czeladkę z głębi płuc urzeka.
Tu znów żąda parobek pod konia podkowy;
Tu psy wyją. Fineska, co już jest za bramą,
Skomli nazad pędzona, gdyż nie chce być samą.
Zaś w ganku, co z gościńca wiedzie przez ogrody,
Z kańką z wstęgami w ręku Koronowic młody,
Lecz że ojciec żył jeszcze, tak więc w rozróżnianiu
Ojca od syna zwano ich starym i młodym),
Stoi, czeka na księdza, który szybkim chodem
Już dąży do kościoła. Rękę Wielebności
Zaczął rzecz od Adama wywodzić, a często
Spluwając, lub śród kaszlu gęsta robiąc gęsto,
Objaśniał los kobiety: „że według zwyczaju
Idzie drogą, którą już poszła Ewa w raju,
Niby zamiast rodziców słuchająca węża,
Zato niby bezbożnym ukarana Kajnem,
Jest niby naszą matką w porządku zwyczajnym.”
Proboszcz słucha i słucha, a w słusznej obawie,
Przerwał mowę: „Takie mi tu nieprzyjemności
I zgorszenie czynicie,” — rzekł w niecierpliwości —
„Krótko a węzłowato powiedźcie, sąsiedzie,
Jaki was to interes dzisiaj do mnie wiedzie?”
Jam nie dłużnik Proboszcza, za to też żadnego
Nie noszę interesu! Nie jestem bogatym,
Aleć też nie dłużnikiem; pracuję, a zatem