Ma się niecoś gotówki, co się uzbierało
Byle stykło!” „A co tam!” — rzekł zniecierpliwiony
Proboszcz, — „dla mnie, możecie mieć i milijony;
Ja pytam, czego chcecie?” „Ja chcieć? Już z respektem
Oświadczam Jegomości, że z jakim afektem
Tę grzeczność już powziąłem od ojca i dziada;
Nie ośmielam się żądać, ja uniżnie proszę,
Prośbę tylko do Księdza Proboszcza zanoszę.”
„A więc o cóż prosicie?” „By prawdę powiedzieć,
Że to żona mnie głobi; z babą trudna rada!
Człow iek prosi, namawia, ona swoje gada!
A potem i ta Nastka, wszak to rozum wiejski;
Ale ja to przeczuwam, w tej sprawie Madejski!”
Mówcie, co macie mówić, już się spóźnię pono.”
„Otóż”, — rzecze Kornowic, czyniąc swe ukłony —
„Jak słyszałem już zeszłej niedzieli z ambony,
Już wybiła ostatnia kościoła godzina,
Sprawiła w domie moim wielkie zamięszanie.
Bo jakoż się ze ślubem mojej Nastki stanie?
Miałoć już być weselsko tej zeszłej niedzieli,
Aleć, nie chwalący się, mamy przyjacieli
Który swe śliczne strojne, a kosztowne szaty
Nietylko jak my wiejscy w święta i w niedziele,
Bierze: tam w dzień powszedni stroi się wesele,
Aby światu pokazać, że się ma ubiory