Jak się ktoś może cieszyć: przecie świat bez duszy,
Skoro jego małżonki ciało robak kruszy!
Lecz świat szedł swoim torem; dni, wieczory, ranki —
Bywały jako przedtem, choć Boncyk bez Hanki.
Śpiewa: „In paradisum”, a Bienek donośnie
Z ludem hymn ten wtórując, już idzie ku bramie,
Która w natłoku ludu aż się niedziw łamie.
Idą przez most, gościniec, przez zagrodę Krzona
Z krzyżem w środku; tam w tyle głęboki na chłopa
Czeka zmarłych wzajemny grób: sucha przykopa.
A gdzie pierwsze złożono, tam w dzień trzeci, czwarty
I w następne wnoszono w grób długi, otwarty
Chyba proch tylko drzewa i kostki mieściły,
Zżółkłe, zbutwiałe: czasze, żebra, zęby, szczęki,
Wyschłe piszczele, kości pacierzowej sęki;
Włożywszy je w wzajemną skrzynię, pogrzebano.
Nie widziano, a w grobie w milczącej przyjaźni
Leżąc, kogoż różnica czy lat, czy płci drażni? —
Gdzie na starym cmentarzu krzyżyk znaleziono
Przeniesiono na nowy. Czy go postawiono
Boć najstalszym pomnikiem nie śrebro, ni złoto,
Ani kamień z napisem, ni krzyżów ramiona,
Lecz miłe Bogu czyny i cnota wsławiona.
Nad pierwszemi grobami pachnie bujne kwiecie,
Lecz jak kwiat się rozrasta, tak się groby mnożą.
Ledwo minie lat kilka, — a na rolę bożą