Dalej Karf, Miechowice; spora butel krąży
Spiesznie, skoro pragnący zawoła, — już zdąży.
Tu i owdzie przed gościem cały stós kołaczy,
Aże dzieci przybiegną, niby to do matki,
I do domu zabiorą obiadu ostatki.
Zaś w cieniu za stodołą na zielonej łące,
Wiejskich wesołych dzieci stado hasające:
W śpiewach, igraszkach, skokach gromadka szczęśliwa.
A któż, patrząc na roje czarnych trosk przyszłości,
Jednej chwilki szczęśliwej dzieciom pozazdrości? —
Lecz w ogródku pod lipą kółko starszej braci:
„Przyznaję”, — rzecze Proboszcz, — „żem się nie spodziewał
Tak miłej tu zabawy. Bom dawno nie bywał
Na weselach miechowskich; obiadu potrawy,
Całe gód urządzenie Kornowicom sławy
Że wszystkie wasze uczty kończą się u żyda!
Czy pogrzeb, czy wesele, czy tam jakie chrzciny,
On ze wszystkiego musi mieć swe dziesięciny.
Ba, i na tem nie dosyć! Wyrobnik ochoczy,
W karczmie, aby ugościć kamrata biedaka;
A któż ma zysk? Lecz cóż mi warta szczerość taka?
Bo gdy się wśród obłapiań pierwszy gość wyskubie,
Już to, by się wywdzięczyć, drugi kieszeń dłubie;
Potem srożą się w domu, że się żona gniewa!
W Niemczech porządek inny! Gościa raczą w domu;
Lecz gdy się do oberży iść podoba komu,