Bądź na przechadzkę w pole, bo Nicia gotowy
Był na każde skinienie szefa. Aż do młyna
Na Ronocie chadzali. Młynarka Maryna
Była krewną Bijaka. Lecz niecnotnik Nicią
Który go wszerz i wdłuż dębową zaporą
Mierząc, liczył w nim kości; a taką perorą
Odstraszony mój Nicią, unikał Ronota:
Wszak nawet w młynie milsza cnota niż niecnota.
Przenigdy nie miał czasu, lub do spowiadania.
Biegły w modłach strzelistych, kończył o dziewiątej
Nabożeństwo niedzielne, w zimie o dziesiątej;
A nieszporów nie miewał; chciał, by ludzie spali
Lecz lud spał nawet rano. Parafija spała,
Zaledwo się nauka księdza zaczynała,
Którą on czytał z księgi; wszak czyste sumienie
Przyśpiesza człowiekowi spokojne uśnienie.
Posłał urząd innego; — ale ani tego
Nie mieliśmy do śmierci; z miechowskich pasterzy
Ani jeden na naszym cmentarzu nie leży,
Dopiero jak Wielebność śród nas umrzeć raczy.” —
Jak na hasło komendy na niego spojrzały.
Lecz ksiądz Proboszcz zgadując, co powiedzieć chciały,
Z uprzejmością na wargach, z uśmiechem na twarzy
Tak przemówił do gości: „Doświadczeni, starzy
Że mnie Boncyk uraził, tedy się mylicie.
Czyż ja, ksiądz i wasz pasterz, co do świętej ziemi
Już sta zmarłych spuszczałem, a pomiędzy nimi