Drogie sercu owieczki, tóż ja to ksiądz, ani
Cmentarz toć me kochanie! Dotąd ja me kroki,
Gdy się niebo zasłania nocnemi obłoki,
Smutny często kieruję. Tam ja wspomnieniami
Rozmawiam z szkołarzami, z młodzieżą, z starcami.
Mymi byli, są jeszcze, choć mnie opuścili.
Jak pragnę, by ma dusza z nimi była w niebie,
Tak niech groby ich mają me ciało u siebie.
Niech jest pasterz, gdzie trzoda; słuszne spodziewanie:
Jałmużny, bądź paciorków, bądź westchnień. A potem,
Cóż potomność miechowska sądziłaby o tem,
Że na cmentarzu ani jeden ksiądz nie leży!
Czy pasterze niegodni wsi, czy ta pasterzy? —
On chce, bym was nie odszedł; ten afekt pochwalam.”
Tak pięknem tłomaczeniem swych słów rozrzewniony
Usiadł Boncyk, a milcząc, wdzięczności ukłony
Czyni w stronę Proboszcza; znów głowę podnosi,
Lecz tu zgrzypla furteczka; sławnych gości oczy
Zwróciły się w tę stronę. Tu się w ogród toczy
Drobna postać Marcina Grabary i śledzi
Okiem, gdzie w cieniu, w gronie swoich, Proboszcz siedzi.
Paczkę zżółkłych papierów i rzekł: „To pamiątka
Starych dziejów przeszłości; w bani wielkiej wieży
Nalazła się schowana!” Ksiądz Marcina mierzy
Okiem powątpiewania. Marcinek zgadł myśli,